Należałoby zacząć od wskazania, że jedzenie, szczególnie wspólne celebrowanie jedzenia, to na Filipinach bardzo ważna sprawa. Wszystkie spotkania towarzyskie odbywają się przy suto zastawionych stołach. Często spotkania rodzinne (i nie tylko) są przyjęciami składkowymi, na które każdy przynosi coś dobrego.
Podstawą diety jest oczywiście ryż. Gotowany do miękkości, zlepiający się serwowany jest trzy razy dziennie do głównych posiłków, w wersji podstawowej w formie ustawionej na talerzu górki wyglądającej jakby ktoś robił ryżowe babki używając kubka. Oczywiście są rozmaite odmiany ryżu, biały, czerwony, czarny, nawet ten biały nie wygląda tak jak u nas, ziarna są większe. Poza tym z ryżu można zrobić chyba wszystko, na przykład bardzo dobre słodycze Fioletowy ryżowy tort – mniam.
Oprócz tego Filipińczycy, jeśli tylko mogą jedzą sporo mięsa, dumni są ze swoich „native chickens”, a na urodzinach czy podczas świąt pojawia się obowiązkowe prosię pieczone w całości. Bardzo też lubię rozmaite „barbecue” – dla nas to coś na kształt grilla.
Typowe śniadanie biednych osób to ryż, suszone ryby (zapach nie do wytrzymania dla większości Europejczyków) ewentualnie smażone, jajecznica albo omlet i na deser owoce: mango, banany (bananów jest mnóstwo odmian, o wiele, wiele smaczniejsze niż u nas).
Na śniadanie podawany jest także często charakterystyczny rosół z lokalnie występującymi warzywami, lekko pikantny.
Zasadniczo je się trzy posiłki dziennie, ale pomiędzy posiłkami jest czas na tzw. snacks czyli jakieś przekąski – jednym słowem wydaje się, że tam ciągle coś jedzą 😉.
Oczywiście w kraju tym są obecne sieci fastfoodów, jak McDonald’s czy lokalna Jolly Bee – tam też w ofercie uwzględniane są dania lokalne.
Gdy jest się ze znajomymi w restauracji, każdy zamawia oczywiście to, na co ma ochotę, ale zasada jest taka, że te zamówione dania stawiane są na środku stołu i potem każdy się częstuje (nakładając na własny talerz) – dzięki temu można spróbować różnych dań i nawet zwykły posiłek przeobraża się w sympatyczną ucztę. Jedzenie jest smaczne, urozmaicone, aczkolwiek trzeba się przyzwyczaić do smaków. Wieprzowina, wołowina, drób, owoce morza, kalmary, ryby – wszystko świeże i dobrze przyrządzone.
Ciekawostką jest, że ze sztućców podawane są… widelce i łyżki, zasadniczo nie ma noży, w ciągu miesięcznego pobytu spotkaliśmy je chyba tylko raz. I to naprawdę nie przeszkadza.
Filipińczycy piją bardzo dużo wody – co jest oczywiste przy tych upałach. Doskonale gasi też pragnienie sok kokosa – serwowany w owocach: prawdziwy kokos (boko fruit) jest duży, okrągły i zielony. Ścina się „czapeczkę”, wkłada słomkę i pije. Po wypiciu soku wyjada się łyżeczką miąższ. Kokosy w ogóle uważane są na najwspanialsze owoce, ponieważ są bardzo zdrowe i każda część owocu może być wykorzystana.
Bogactwo owoców przerasta wszystkie nasze wyobrażenia. Są przeważnie bardzo smaczne i soczyste, w rozmaitych kształtach i najdziwniejszym wyglądzie. Z reguły podawane są na deser. Natomiast rzadko zdarza się, by na deser podawano jakieś ciastka. One (z reguły bardzo słodkie) wchodzą raczej w kategorię) snacków.
I jeszcze słowo o kawie. Na Filipinach jest uprawiana kawa i można ją oczywiście dostać wszędzie, aczkolwiek trzeba prosić o „native brewed coffee”. Często proponowana jest też kawa instant. Kawę pije się czarną, czasem można dostać „śmietankę w proszku”, natomiast mleko chyba tylko u dobrych przyjaciół. Herbaty czarnej oczywiście prawie nie pijają (ale owocowe tak) …. coca-colę i rozmaite soki jak najbardziej.
Są też w filipińskiej kuchni dania niedostosowane do wrażliwości Europejczyków, ale nam nikt ich nie serwował… Choć raz było blisko…